This email was sent to ca1rdx7k@anonaddy.me (Huj) from newsletter_wyborcza@wyborcza.pl
Click here to deactivate this alias
Newsletter Być Rodzicem

Natalia Waloch
Dziennikarka Wysokich Obcasów

Żebym była dobrze zrozumiana: lubię mieć wolne. Lubię, gdy moje dzieci mają wolne. Uważam, że generalnie wszyscy — dorośli i dzieci — za dużo zasuwamy i powinniśmy mieć z życia trochę więcej niż tylko deadline’y, klasówki i desperackie próby dopięcia grafików.

Długie weekendy i organizacja pracy w Polsce jednak nie bardzo ułatwia rodzicom odpoczynek. Tuż po świętach wielkanocnych, we wtorek, pomaszerowałam z córką do szkoły. Kwadrans po tym, jak wróciłam do domu, zatelefonowała wychowawczyni: "Pani Natalio, ale przecież dziś jest wolne!". No, tak, nie dość uważnie spojrzałam na lekcyjny grafik w Librusie, a do głowy mi nie przyszło, że na jeden dodatkowy dzień wolny, czyli Wielki Poniedziałek — wszak poza tym na Wielkanoc składa się jeszcze tylko niedziela, może i świąteczna, ale jednak taka sama jak 51 pozostałych w roku — przypadają trzy dni wolne od szkoły.

I po raz nie wiem który zazgrzytałam zębami nad losem rodziców. Dla mnie fakt, że dzieci zostały w domu, nie spowodował większych problemów. Jestem dziennikarką i mogę pracować z własnej kuchni albo pójść do redakcji, bo dzieciaki są już dość duże, by zostać same w domu. Po raz enty jednak pomyślałam o rodzicach, którzy nie mają takiego komfortu. W domach, które nie mogą liczyć na dziadków i w których nie ma możliwości wzięcia niani, gdzie rodzice pracują w urzędzie, handlu czy usługach zaczynają się schody.

A jazdę bez trzymanki mają przy polskim grafiku świąt samotne matki i ojcowie.
Zerknijmy: mamy w roku święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Czasem w grudniu dzieci mają ponad dwa tygodnie wolnego, bo między świętami a Sylwestrem przysługuje to ustawowo, a bywa, że dyrekcja placówki robi też dni wolne między Sylwestrem a przypadającym 6 stycznia Świętem Trzech Króli. Niedługo potem są dwutygodniowe zimowe ferie. Potem Wielkanoc, która, jak już ustaliliśmy, de facto zabiera jeden dzień, w praktyce jednak rodzic — jeśli ma dziecko w pierwszych klasach podstawówki — musi wziąć trzy dni wolne ze swojej urlopowej puli. Przez cały rok przewijają się długie weekendy z różnych okazji: mamy majówkę, Boże Ciało, Wszystkich Świętych, Święto Niepodległości. W niektórych szkołach wolny jest Dzień Edukacji Narodowej, a młodsze szkolniaki mają też wolne trzy dni podczas egzaminu ósmoklasisty. W tym roku akurat cztery, bo egzamin wypada od wtorku do czwartku (13-15 maja), więc i poniedziałek w większości szkół jest wolny, żeby dzieci nie musiały przychodzić na zajęcia na jeden dzień po weekendzie. Owszem, w szkołach na ogół jest czynna świetlica, ale tego dnia dzieci nie mogą wyjść nawet na dwór oraz muszą siedzieć bardzo cicho, żeby nie przeszkadzać piszącym egzamin. Dyrekcje szkół nie zalecają więc przyprowadzania dzieci do placówki.

W efekcie w świetlicy ląduje dwójka-trójka dzieci najbardziej bezradnych i zdesperowanych rodziców, którzy naprawdę nie dali rady poradzić sobie inaczej. Kto żyw stanął bowiem na łbie, żeby jego dzieciak nie musiał się osiem godzin nudzić.
A potem zostaje już tylko 9 tygodni wakacji i to by było na tyle.

Na to wszystko rodzice, również ci wychowujący dzieci w pojedynkę mają 26 dni urlopu i dwa dni płatnego wolnego przysługujące na opiekę nad dziećmi, przy czym liczba dni nie zależy od liczby dzieci, dwa dni mają rodzice jedynaków i rodzice czwórki dzieci.

Chciałabym zapytać rząd, a w szczególności Ministerstwo Polityki Społecznej, czy w ostatnich latach ktokolwiek analizował to wszystko pod kątem zmian społecznych.
Mam bowiem wrażenie, że grafik dni wolnych oraz system urlopowy zostały ustalone wiele lat temu, zrobił się przeciąg i tak po prostu zostało bez niczyjej refleksji, czy to w ogóle nadal działa.

Odpowiem: nie działa. Rodzice młodszych dzieci wyrywają sobie rękawy, żeby to wszystko jakoś pogodzić. I tak, owszem, znam argumenty, że w wielu krajach wakacje są jeszcze dłuższe. Super. Sęk w tym, że w wielu krajach Europy żyje się na innym poziomie. Dla mnie niewyobrażalne jest wziąć trzy czy pięć dni bezpłatnego urlopu, bo mnie na to nie stać, dla szwedzkiej, niemieckiej czy belgijskiej samodzielnej matki jest to pewnie możliwe.

System, o którym mowa nie uległ weryfikacji, mimo zmiany warunków. Dziś więcej kobiet pracuje zawodowo. Więcej jest też samodzielnych rodziców. Przypomnę tylko, że według spisu powszechnego mamy ich 2,1 mln, co stanowi jedną czwartą polskich rodzin. Wiemy też znakomicie, że nie każdy rodzic po rozwodzie poczuwa się do dzielenia opieki nad dzieckiem, stąd pokaźną grupę samotnych matek i ojców stanowią osoby, które nie mogą liczyć na pomoc byłego partnera czy eksmałżonka. Wiemy też — z tego samego spisu powszechnego — że samotne matki (stanowią cztery piąte tych 2,1 mln rodzin jednorodzicowych) są drugą najbiedniejszą grupą po rodzinach wielodzietnych, bo rozwód dla znakomitej większości kobiet oznacza drastyczne pogorszenie warunków bytowych.

Te kobiety — urzędniczki, kasjerki, kosmetyczki i wszystkie inne, które nie mogą pracować z domu — nie wezmą niani na czas egzaminu ósmoklasisty czy wolnego dookoła Święta Niepodległości.

Zresztą większości polskich rodzin z dziećmi nie stać na to, żeby w każdy długi weekend wziąć wolne i jechać do SPA pod miastem czy na city break w Berlinie, serio.

Nie mamy już też wielopokoleniowych rodzin, gdzie zawsze jest na podorędziu babcia czy ciotka gotowa przy dziecku pomóc. Wiele rodzin mieszka daleko od domów, z których wyszli. Ba, nie wszyscy dziadkowie, którzy są na miejscu, chcą się wnukami zajmować i mają do tego prawo.

To teraz jeszcze pomyślmy o rodzicach, którzy nie mają etatów, a co za tym idzie płatnych urlopów i zwolnień lekarskich. Tak, tak, oprócz tego, że dzieciaki trzeba ogarnąć w wakacje i długie weekendy, trzeba też zostawać z nimi w domu, gdy są chore, która to myśl przywodzi mnie teraz do padnięcia na kolana z wdzięczności, że jest wiosna i skończył się sezon wirusów. No to teraz jeszcze jeden fikołek: samotna matka (albo ojciec) z własną działalnością gospodarczą — jakaś graficzka, redaktorka, menedżerka, PR-ówka - dwójka dzieci, dajmy na to sześcio- i ośmioletnie. I w zasadzie co miesiąc jakiś długi weekend, wakacje, ferie. Nawet jeśli dłuższe przerwy są dzielone między dwójkę rodziców, nadal wymaga to akrobacji.
System jest stary, pomyślany pod społeczeństwo, w którym wszyscy pracowali do 15-16, masa matek "siedziała w domach", w którym do pomocy były babcie i w którym przede wszystkim mieliśmy dookoła głównie pełne rodziny, nierzadko z dwójką-trójką dzieci, więc na upartego maluchami zajmowało się starsze rodzeństwo. Czas to wszystko zweryfikować.

Można zacząć od tego, żeby egzaminy ósmoklasisty planować od poniedziałku do środy, nie od wtorku do czwartku, a już jeden dzień zostanie oszczędzony, bo nie trzeba będzie robić pomostu z weekendem za pomocą wolnego poniedziałku. Można dni na opiekę uzależnić od liczby dzieci – dwa dni w roku to naprawdę żaden szał, raczej coś jakby jałmużna.

Można wymyślić zapewne jeszcze kilka innych rzeczy, jak na przykład otwarte szkolne świetlice nieprzypominające przechowalni, lecz będące miejscami, w których dzieciom pracujących rodziców będzie miło przebywać. Za mojego dzieciństwa w każdej dzielnicy w większym mieście był klub osiedlowy.

Serio, drogi rządzie, ministrowie i premierzy, jeśli się martwicie o dzietność w Polsce, to wymyślcie coś, żeby rodzice dawali radę normalnie żyć. Chcemy, żeby długie weekendy były fantastycznymi przerywnikami w codziennej bieganinie, czasem na oddech i bycie blisko z rodziną, a nie kłopotem i powodem rwania włosów z głowy nad układaniem kostki Rubika, jaką jest rodzinny grafik.

EDUKACJA

Matury trwają, rodzice cisną. Psycholożka: To przelewanie własnych lęków na młodego człowieka
Rodzice maturzystów w panice. Bo nam się wydaje, że niepowodzenie na maturze to jest koniec świata. Mamy w głowie, że to zamyka drogę do świetlanej przyszłości. Rozmowa z Aleksandrą Dulas, psychoterapeutką
CZYTAJ WIĘCEJ

ZWYCZAJE

JAK MNIE WYCHOWANO

Podobał Ci się ten newsletter?
Oceń go i udostępnij znajomym
<