Lubię rozmawiać z Maciejem Pinkwartem, pierwszym kustoszem Muzeum "Atma" w Zakopanem. Opowiedział mi taką historię.
Za PRL-u, na przełomie lat 60. i 70., była taka akcja dziennikarzy warszawskich, między innymi z „Życia Warszawy", namawiająca turystów, by nie jeździli do Zakopanego, tylko na przykład w Karkonosze. Był w tym zamysł ekonomiczny i praktyczny, bo już w tamtych czasach Zakopane uważano za zatłoczone i szalenie drogie. Wtedy po raz pierwszy została przekroczona w tym mieście liczba miliona turystów rocznie. Teraz to się wydaje śmieszne, gdy turystów jest już około pięciu milionów.
Poza tym dochodziły problemy z aprowizacją, bo w PRL-u centralna reglamentacja towarów była obliczana na liczbę mieszkańców danego miasta, a Zakopane miało wówczas około 30 tys. stałych mieszkańców. Zakopiańczycy irytowali się, że w kolejkach po chleb i kiełbasę zwyczajną stoją rzesze turystów i zjadają to, co się należało mieszkańcom miasta. Stąd pomysł, by trochę odciągnąć turystów od Zakopanego.
Zresztą nie był to pierwszy taki zamysł w historii. W okresie międzywojennym jako alternatywę dla Zakopanego wskazywano Huculszczyznę, a nawet nadbałtycki kurort Połąga.
Tylko tam nie ma Tatr.