Nowa ministra przejmuje po swojej dotychczasowej szefowej resort pogrążony w szeregu ważnych prac. Inaczej niż wiele ministerstw rządu Koalicji 15 Października, ministerstwo kultury nie dryfowało.
Choć rządy Hanny Wróblewskiej budziły emocje i liczne głosy krytyczne, nie da się ukryć, że była to pierwsza osoba na czele ministerstwa kultury od czasów Waldemara Dąbrowskiego – za rządów SLD – która naprawdę chciała reformować politykę kulturalną w Polsce.
Wróblewska doprowadziła do końca porządki w zdewastowanych przez PiS instytucjach polskiej sztuki: Zachęcie, Centrum Sztuki Współczesnej czy Muzeum Sztuki w Łodzi. Przeprowadziła reformę programów dotacyjnych ministra, dzięki której zwiększono wpływ na podział pieniędzy przez ekspertów spoza ministerstwa, a jednocześnie przyspieszono całą procedurę. Doprowadziła do końca resortowe prace i konsultacje społeczne nad ustawą o ubezpieczeniach artystów, oczekiwaną przez środowisko i obiecywaną jeszcze za PiS. Teraz decyzja w tej sprawie należy już do Sejmu.
Oczywiście, rządy Wróblewskiej to i błędy. Nieprzejrzysta, budząca wątpliwości polityka resortu wobec Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. A także niezrozumiała decyzja o tzw. "konkursach zamkniętych" w teatrach.
Mimo wszystkich tych konfliktów nie mogę oprzeć się wrażeniu, że polska kultura szybko zatęskni za ministrą Hanną Wróblewską – profesjonalistką spoza świata partyjnej polityki.
Najbliższe tygodnie pokażą, na ile w świecie sprzecznych interesów, konfliktów i wieloletnich zaniedbań, jakim jest polska polityka kulturalna, poradzi sobie Marta Cienkowska.