Newsletter Być Rodzicem

Wtorek, 19 lutego 2025

Anna Woźniak
Dziennikarka Wysokich Obcasów

Byłam dzieckiem, które nie potrafiło usiedzieć w miejscu. Słyszałam, jak rodzice rozmawiali między sobą, że trzeba coś z tą moją energią zrobić. Próbowali różnych opcji.

Zajęcia taneczne szybko odpadły, bo byłam większa od innych dziewczynek, do tego nie poruszałam się z gracją. Na zajęciach w kółku teatralnym lubiłam błyszczeć na scenie, ale miałam problemy z nauczeniem się tekstu. I ciągle pchałam się na pierwszy plan, mimo że scenariusz przewidywał co innego.

Były też zajęcia plastyczne połączone z pracami technicznymi. Lubiłam je, do dziś pozostał mi zmysł do plecionek, wyszywanek i wyklejanek. Jednak rękodzieło nie pomogło spożytkować mojej energii i wciąż mnie "nosiło".
W końcu padło na sport. Na trening koszykówki trafiłam w czwartej klasie, bynajmniej nie z własnej inicjatywy.

Trener sekcji wybrał po trzy najwyższe dziewczyny z każdej klasy i kazał przyjść na zajęcia we wtorek o godz. 17. Na pierwszym treningu było nas 30. Po miesiącu już 15. Po dwóch miesiącach stworzyłyśmy grupę 12 dziewczyn, a do ósmej klasy dotarłyśmy w 10.

Nie byłyśmy wybitne, nie zdobyłyśmy żadnego trofeum, zdarzało się, że potykałyśmy się o własne nogi, zderzałyśmy ze ścianą, albo z koleżanką z boiska. Przez pierwszy rok, ku rozpaczy trenera, większość z nas nie mogła zrozumieć, że w koszykówce biega się kozłując piłkę. Na usprawiedliwienie dodam, że to naprawdę nie jest takie łatwe biec, jednocześnie kozłując piłkę nie patrząc się na nią. Do tego piłka była za ciężka, kosz za wysoko, a boisko za duże. Nic nam nie szło. 

Jednak nikt, nawet chłopięca drużyna (w wynikami i umiejętnościami) nie mogła nam odmówić odwagi i zgrania. Na boisku zamieniałyśmy się w lwice walczące o piłkę, a kiedy grałyśmy z przeciwną drużyną, o dobre imię koleżanki. Gdy ktoś faulował jedną z nas, reszta biegła z krzykiem i machając rękami chciała wymierzać sprawiedliwość.

Gdy przegrywałyśmy, już w szatni planowałyśmy jak podczas rewanżu damy przeciwniczkom w kość. Wspierałyśmy się, przyjaźniłyśmy, a treningi dawały nam poczucie, że dopóki gramy razem, wszystko jest możliwe.

A potem skończyłyśmy szkołę podstawową, poszłyśmy do różnych ogólniaków i z tego, co wiem, żadna z nas koszykówki już nie uprawiała. Ani żadnego innego sportu.
Lubiłam lekcje w-f w szkole średniej, ale dla większości moich koleżanek wysiłek fizczyny był niefajny. Po co się pocić i męczyć? Po co biegać i rywalizować? Gdy ma się 16 lat, ważny jest wygląd i bycie w towarzystwie, nie sprawność fizyczna. Odpuściłam i trochę się z dziewczynami zgadzałam. W końcu też miałam 16 lat i chciałam być taka jak one.

Do sportu wróciłam dopiero jako dorosła osoba. Ale nigdy już nie poczułam tego, co dane mi było na parkiecie, gdy mając 13 lat grałam z dziewczynami - jedności, zaangażowania, zabawy, zdrowej sportowej rywalizacji. Tego uczucia szczęśliwego zmęczenia i śmiechu mimo porażki.

Wracam do tych wspomnień czytając informacje o tym, że polscy uczniowie - dziewczęta i chłopcy nie lubią lekcji w-f i ogólnie aktywności fizycznej. Wiem, że nie każdy ma sportową duszę, tak jak nie każdy ma smykałkę do tańca. Ale w sporcie, przynajmniej tym uprawianym amatorsko, nie chodzi o wyniki, umiejętności czy talent. Chodzi o to, żeby spróbować, żeby się tym bawić, żeby czasem przezwyciężyć własny lęk przed piłką do siatkówi czy skokiem w dal. Tak, można się przy tym spocić, nabić siniaka na piszczelu, nawet złamać paznokieć.
Ale z własnego doświadcznie wiem, że to może być najfajniejsze uczucie dnia.

EDUKACJA

Od września WF po nowemu. Jeśli masz okres i nie możesz ćwiczyć zrób 10 tysięcy kroków
Więcej lekcji na świeżym powietrzu, bardziej różnorodne zajęcia i ćwiczenia wojskowe. Już od września wychowanie fizyczne w szkołach będzie realizowane na nowych zasadach.
CZYTAJ WIĘCEJ

WARTO PRZECZYTAĆ

MACIERZYŃSTWO