Przyjaciółki zarzucają mi, że jestem mało patriotyczna w moim doborze partnerów. Rzeczywiście statystyki są nieubłagane – panowie z Polski stanowili w moim życiu zdecydowaną mniejszość, choć nie był to element świadomej strategii.
Poza tym z opowieści znajomych słyszę, że w tym świecie też obowiązuje zasada, że „wszędzie trawa wydaje się bardziej zielona niż w domu”. Podczas gdy kobiety z Polski zachwalają panów z innych krajów, oni mówią mi często, że ich rodaczki marzą o mężu z Polski.
Mimo wszystko konsekwencje wielkomiejskiego randkowania są takie, że flirtowanie w języku innym niż angielski wydaje mi się wręcz nienaturalne. I choć miło byłoby mieć większą swobodę w komunikowaniu się czy operowaniu sarkazmem z potencjalnym partnerem, po kilku międzynarodowych relacjach muszę z żalem stwierdzić, że angielskie świntuszenie jest wdzięczniejsze niż to polskie. Już sam termin „świntuszenie” zawiera w sobie skojarzenia ze świniami. A to dopiero początek.
Większość intymnej terminologii w naszym języku obarczona jest wstydem lub obrzydzeniem. Wulwa, wagina, pochwa, łechtaczka to słowa, które wypowiadamy szeptem lub wcale. Uwielbiam to, że angielskie pussy to określenie na cipkę i jednocześnie słowo najczęściej wypowiadane przez dzieci, bo oznaczające małego kotka. Albo jedno z synonimów słowa penis, czyli „dick”, które może być krótszą wersją imienia Richard i nikt nie obrazi się, że za małym Rysiem wszyscy wołają „Dicky!”.
Oczywiście podobnie jak u nas w języku angielskim wiele z tych słów jest jednocześnie wulgaryzmami, ale może w moim przypadku działa tu rozgraniczenie – przeklinam po polsku, świntuszę po angielsku? Zresztą nie tylko po angielsku, bo międzynarodowe relacje to wspaniała okazja do poszerzania swojego słownika flirtu o wyrażenia z całego świata.
Tymczasem w rodzimym łóżkowym grypsie przeszkadza mi przede wszystkim jedna rzecz – tendencja do zmiękczania przekazu poprzez używanie zdrobnień. To trochę tak, jakbyśmy bali się oryginalnej formy pewnych słów i czuli się w obowiązku złagodzić ich wydźwięk, żeby nikogo nie urazić. Efekt?
Dorośli mężczyźni, którzy przed spotkaniem deklarują zapewnienie ci całonocnych i niezapomnianych wrażeń, a
w wiadomościach operują słowami takimi, jak „paluszek”, „muszelka”, „cycuszki”, „szparka”, „dupka”, „soczki”, „uszko”. Przeprowadziłam szybką ankietę wśród znajomych kobiet i moje odczucia okazały się nieodosobnione – to przyprawia nas o ciarki żenady.
Niestety, ale tutaj sprawa jest jasna – absolutnie żadna kobieta nie uwierzy, że czeka ją upojna przygoda z samcem alfa, jeśli jemu przez gardło nie przechodzą słowa takie, jak „piersi” i „cipka”.