“Akademio, miej litość nad dziennikarkami dyżurnymi”, westchnęłam wczoraj, gdy na liście bukmacherów typujących laureata literackiego Nobla na drugim miejscu zobaczyłam Laszló Krasznahorkaia.
Jak co roku, włączyłam transmisję na żywo i wpatrywałam się w pomalowane na biało drzwi w gmachu Akademii Szwedzkiej, czekając, aż wychynie z nich sekretarz Akademii Mats Malm. Minutę po godz. 13 wiedziałam już: Akademia się nie zlitowała.
Nie mam do tej decyzji zastrzeżeń merytorycznych. Ale nikomu nie życzę, by próbował jak najszybciej wysłać w świat newsa, w którym kilkakrotnie bez pomyłki musi napisać “Krasznahorkai”.
Na pocieszenie wyobrażam sobie dziennikarzy z innych krajów pośpiesznie wystukujących na klawiaturach “Wisława Szymborska”. I myślę o słowach Michała Nogasia, niedawno kolegi z redakcji, dziś wicedyrektora radiowej Trójki: lepiej pisać, niż wymawiać.
A jeszcze lepiej - czytać. Póki co w Polsce ukazały się trzy powieści Krasznahorkaia; czwarta książka, zbiór opowiadań zatytułowany “A świat trwa”, ukaże się w grudniu.
Czego spodziewać się po Laszló Krasznahorkaiu, czym zachwycił Susan Sontag i jaka była jego ulubiona praca? Tego dowiedzą się państwo z tekstu Wojciecha Szota.
"Nobel 2025: Laszlo Krasznahorkai. Za co Szwedzka Akademia nagrodziła węgierskiego pisarza".Znajdą w nim też państwo odpowiedź, co sam Krasznahorkai poleciłby czytelnikom. Brzmi ona tak: "Jeśli są czytelnicy, którzy nie czytali moich książek, nie mogę im polecić niczego do przeczytania; Zamiast tego radziłbym im, żeby wyszli, usiedli gdzieś, może nad brzegiem strumienia, nie mając nic do roboty, nie mając o czym myśleć, po prostu trwając w ciszy jak kamienie. W końcu spotkają kogoś, kto już przeczytał moje książki".
Miłego spacerowania!
.