Sobota, 15 listopada 2025

Magdalena Karst-Adamczyk
dziennikarka Wysokich Obcasów

Na początku tego roku zaprzyjaźniona lekarka pracująca w jednym z warszawskich szpitali położniczych opowiadała mi, że w jej placówce przebywa kilkoro niemowląt, których – uwaga, bo to zaboli – nikt nie chce. Dodała, że gdy dwie dekady temu zaczynała pracę, takie sytuacje były marginalne, dziś są nagminne.

Jak to – drążyłam temat, bo na początku nie potrafiłam połączyć kropek – przecież marzeniem każdej rodziny starającej się o adopcję jest maleńkie dziecko? Przyjaciółka wyjaśniła: „Nikt nie chce dzieci obciążonych zdrowotnie, z trudną historią rodzinną, każdy chce dziecko zdrowe".

No tak! Maluchy pozostawione w szpitalach to zwykle dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, często z FAS, czyli alkoholowym zespołem płodowym.
Bywa, że personel szpitala interweniuje i zawiadamia właściwe służby, np. gdy rodząca kobieta jest pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Tymczasem potencjalni opiekunowie boją się, bo brakuje wiedzy i wsparcia. Bo w Polsce dzieci z FAS są stygmatyzowane (niestety robią to też media) i za mało mówi się o tym, jak wiele może dać im miłość, troska, właściwa i wczesna rehabilitacja.

Wspomniana rozmowa była dla mnie szokiem, bo o problemie i jego skali nie mówiło się wtedy głośno, ale wkrótce potem temat pojawił się w mediach – także na łamach „Wyborczej". Okazało się, że problem dotyczy szpitali w całym kraju, a maluchów mieszkających w szpitalach są setki. Nie chcę tu mówić o odpowiedzialności matek – w najmniejszym stopniu jej nie kwestionuję, choć dostrzegam też szeroki społeczno-polityczny kontekst: brak edukacji seksualnej, utrudniony dostęp do antykoncepcji awaryjnej, jedno z najbardziej restrykcyjnych antyaborcyjnych praw w Europie. W tym miejscu wolę zapytać o rozwiązanie już istniejącego problemu, a raczej jego brak. Jak to możliwe, że maluchy odrzucone na starcie przez biologiczną rodzinę zostały także odrzucone przez system?

W Polsce jest tak, że tam, gdzie państwo niedomaga, uaktywniają się często osoby dobre i wrażliwe. I choć wolałabym, by obywatele nie musieli wyręczać państwa, bardzo doceniam tych, którzy jednak z zaangażowaniem to robią. A w tym obszarze jedną z takich osób jest aktorka Magdalena Różczka.

Różczka wskazuje rozwiązanie – rodzicielstwo zastępcze. Ale dostrzega też problem – zawodowych rodzin zastępczych w Polsce brakuje. I dlatego aktorka założyła Fundację Ukochani, której zadaniem jest wzmacnianie rodzicielstwa zastępczego, organizowanie szkoleń, budowanie sieci wsparcia, pokazywanie inspirujących przykładów.

Magdalena Różczka nie godzi się na to, by w Polsce były dzieci, których nikt nie chce oraz takie, które wychowują się w dysfunkcyjnym, przemocowym środowisku i muszą w nim pozostać, bo nie ma dla nich przyjaznego miejsca. Aktorką kieruje przekonanie, że każde dziecko powinno mieć przy sobie przynajmniej jednego kochającego dorosłego. Jeżeli w którymś z Państwa kiełkuje myśl, by otworzyć swój dom i serce przed dziećmi, które tego potrzebują, sugeruję kontakt z Fundacją Ukochani. Nie chodzi o to, by podjąć teraz spontaniczną decyzję, a potem jej żałować. Przeciwnie – chodzi o to, by podjąć decyzję w pełni przemyślaną.
Więcej informacji: https://fundacjaukochani.pl/
.

W NAJNOWSZYM NUMERZE

Magdalena Różczka: A co, jeśli obok jest dziecko, którego nikt nie trzyma za rękę?
'Choroby, zbrojne konflikty, nieszczęścia. Wszystko jest łatwiejsze do przejścia, gdy dziecko ma przy sobie kochającego rodzica'. Rozmowa z Magdaleną Różczką, aktorką, założycielką Fundacji Ukochani.
CZYTAJ WIĘCEJ

NIE PRZEGAP