Jest ich troje. Ziut, Roch i ona – "nauczycielka z byłym powołaniem". Żyją w świecie, który "nikogo tu nie obściskuje". Jest z nim jeszcze Elvis, "może i świnia, ale nasza krew". Menażeria tylko pozornie egzotyczna.
Po prawdzie to bohaterowie nowej powieści Zyty Rudzkiej "Tylko durnie żyją do końca" są jednak bardzo swojscy. Piją swojsko, kłócą się swojsko i kochają takoż.
To powieść o trudnych miłościach i ucieczce przed społeczną normą, która w finale okazuje się opowieścią o czymś jeszcze. O dramacie, który od dziesięcioleci towarzyszy kobietom. Dramacie, któremu ona chce zapobiec. Ale to już Państwo sobie doczytają.
Jest to książka skrząca się zdaniami, roztańczona rytmem i zbrukanym językiem. Rudzka pieści literaturę. Ale to pieszczoty odważne. Nie każdy musi się z nimi polubić. Choć warto się przełamać.
Czytajmy na przekór sobie
Literatura w dzisiejszym, rynkowym ujęciu, ma być lekiem na samotność, poprawiać nam nastrój, oferować "bezpieczną przestrzeń". Pomagać radzić sobie z rzeczywistością. Pomysł pierwszorzędny, ale dla samej literatury – czasem szkodliwy.
W efekcie to, co nie przynosi natychmiastowych zysków, co może szokować lub wytrącać z samozadowolenia, zostaje skazane na czytelniczy margines, wypchnięte poza nawias. To prosta droga do cenzury. Na szczęście nie wszyscy jeszcze poddali się przymusowi tworzenia "przytulnych kryminałów". Jeszcze są tacy, co przywalą w ryj, że jucha pójdzie i w głowie się zakręci.
Rudzka jest – mimo oficjalnego uznania i czytelniczej wierności – mistrzynią literatury odrzuconej. Złej literatury. Przez "zło" rozumiem literaturę, która nie jest lepsza od świata nas otaczającego. To literatura, która go nie upiększa, nie podporządkowuje się oczekiwaniom, czułość wyłuskując spomiędzy cierni.
"Dobro, którego szukamy w literaturze, musi być kształtowane przez naszą własną refleksję – a nie podawane nam jako coś już przetrawione", mówił w jednym z wykładów William Marx, wybitny (i wywrotowy) francuski badacz literatury. Marx domaga się, byśmy do pocieszenia, samowiedzy, pokrzepienia dochodzili trudniejszą drogą. Nie skazując się na podsuwane nam proste rozwiązania.
W czasach monstrualnie zmultiplikowanej papki będącej wytworem tak sztucznej jak i ludzkiej ćwierćinteligencji, dobrze jest zadbać o własne głowy i sięgnąć po dzieło, które nas zaskoczy, może zaszokuje, a na pewno zaniepokoi. Takie właśnie są powieści Zyty Rudzkiej. Pisarki, której żadne AI nie podrobi.