W ubiegłym tygodniu państwowa firma Timersoi National Uranium Company (Niger) i spółka Uranium One, wchodząca w skład rosyjskiej grupy Rosatom, podpisały umowę na wydobycie uranu w Nigrze.
Po pierwsze, umowa ta symbolizuje upadek kolonialnej postawy Francji wobec krajów afrykańskich. Jedną czwartą uranu potrzebnego jej do produkcji energii jądrowej Francja otrzymywała z Nigru. Francuska spółka Areva miała w Nigrze reżim najwyższego uprzywilejowania. Oznaczało to, że za grosze mogła wydobywać i transportować uran do Francji. Ta sytuacja zmieniła się w 2023 r., kiedy nowa władza zaostrzyła warunki eksploatacji, zarzucając Francji, że przyswaja sobie zbyt dużą część wydobywanego surowca, a Areva w nosie ma ekologię (swoją drogą ciekawe, czy Rosjanie lepiej zadbają o lokalne środowisko).
Umowa przypieczętowuje też inną zachodzącą na kontynencie afrykańskim zmianę - zastępowanie wpływów Zachodu ekspansją gospodarczą i polityczną Rosji (i Chin).
Ale jest tu jeszcze inny wymiar: Francja znalazła się w gronie kilku państw, które
utrąciły w zeszłym tygodniu porozumienie w sprawie wykorzystania przez Ukrainę zamrożonych aktywów rosyjskich, a w lutym 2023 r., jak przypomina Inoziemcew, Francja razem z Węgrami zablokowała 10. pakiet sankcji UE, zabraniający współpracy z Moskwą w sferze jądrowej. A mimo agresji Rosji na Ukrainę, w 2022 r. Francja nie tylko nadal kupowała od Rosji paliwo do swoich reaktorów, ale zwiększyła import 3,5 raza w porównaniu z rokiem 2021. A teraz, gdy “straciła” Niger, próbuje współpracować z Mongolią. Zanim jednak dojdzie do importu paliwa z tego kraju, minie kilka lat.
Póki co, jak sugeruje Inoziemcew, Francja w jakiejś mierze musi wciąż zdawać się na Rosję i stąd jej rzekomo wyważona pozycja w sprawie rosyjskich pieniędzy. Ale Ukraina już dawno pojęła, że przyjaźń i solidarność Europejczyków nie jest czysta i bezwarunkowa.