Danielle Sutton (Davis), podczas szczytu G20 w Kapsztadzie, chce przeforsować swój projekt nowego, opartego na kryptowalucie systemu finansowego dla krajów III świata. Szczyt przerywa atak terrorystyczny, któremu przewodzi Edward Rutledge (Anthony Starr z "The Boys").
W obliczu ataku Danielle Sutton zamienia się w heroskę. W oberwanej do kolan sukni w kolorze wina od modnego projektanta, w sportowych butach, uzbrojona w militarny trening spuszcza łomot terrorystom. W tym filmie premier Wielkiej Brytanii jest irytującym pierdołą, a prezydent Korei Południowej ginie dzielnie stawiając opór terrorystom.
Amerykanie szukają prezydenta sprawczego
Oglądając "G20" zastanawiałam się głównie nad rosnącą w ostatnim czasie potrzebą Amerykanów, by na ekranie oglądać prezydenta sprawczego, kontrolującego sytuację i przyzwoitego.
Niedawno byłym POTUS-em mierzącym się z
kryzysem cybernetycznym był Robert De Niro, niedobitki ludzkości ku ocaleniu prowadził też
James Mardsen w serialu "Paradise"."G20" idzie jednak o krok dalej. Wygląda na fantazję twórców filmu o tym, jaka mogłaby być Ameryka. Gdyby wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrała Kamala Harris, a nie Donald Trump, ten słaby film byłby głupawym, ale triumfalnym symbolem. A tak jest po prostu głupawy.