Sean Penn, dwukrotny laureat Oscara za „Rzekę tajemnic" (2003) i „Obywatela Milka" (2008), wciela się w pułkownika Stevena J. Lockjawa. Mundurowy jest odpowiedzialny za unicestwienie radykalnie lewicowej organizacji French 75, a jego głównymi oponentami są Perfidia (Teyana Taylor) i zakochany w niej Pat (
Leonardo DiCaprio).
Większość filmu rozgrywa się szesnaście lat po tych wydarzeniach. Steven J. Lockjaw, który kiedyś dopadł Perfidię, rzuca się w pogoń za jej córką — Willą (Chase Infiniti). Pat, który przez te lata nieco zdziadział i odkrył w sobie zamiłowanie do marihuany, próbuje dość nieudolnie ochronić dziewczynę.
Lockjaw jest zaślepiony nienawiścią do ludzi mających odmienne poglądy albo inny kolor skóry. Ideologia przysłania mu świat. Problem w tym, że pułkownik jest postacią pełną sprzeczności: demonstruje siłę, lecz w środku pozostaje kruchy. To człowiek, który pragnie władzy i jest gotowy zniszczyć wszystko na swojej drodze, aby osiągnąć cel. Nie potrafi jednak poradzić sobie z własnymi słabościami.
Sean Penn przeszedł do tej roli niezwykłą metamorfozę. Potężne muskuły niemal rozrywają rękawki obcisłej koszulki. To postać odrażająca, zła do szpiku kości — tak bezwzględna, że aż groteskowa. Amerykańskie media porównują tę kreację do roli Christopha Waltza z filmu "
Bękarty wojny" (2008) albo Petera Sellersa z filmu "Doktor Strangelove" (1964). Mnie z kolei Lockjaw przywodzi na myśl sadystycznego sierżanta Hartmana (
R. Lee Ermey) z "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka.
Sean Penn idzie po trzeciego Oscara w karierze. Czy Amerykańska Akademia Filmowa odważy się jednak nagrodzić aktora za rolę otwarcie drwiącą z postaw bliskich obecnemu prezydentowi USA?