Newsletter Górski

30 października 2025

redaktorka Wyborczej

Pod koniec października normalny narciarz nie śni jeszcze o białych stokach. Nie sprawdza, czy mieści się w narciarskie spodnie, nie szuka porzuconych na dnie szafy gogli i rękawic. No, może co bardziej świadomy zaczyna powoli robić przysiady.
Ale od kilkunastu lat – decyzją alpejskich bossów – to właśnie w ostatni weekend października dla alpejczyków z samego topu oraz dla kibiców i dziennikarzy zaczyna się zima.

I choć co roku jakiś alpejczyk piśnie nieśmiało w wywiadzie, albo w rolce na Instagramie, że jeszcze nie jest gotowy, że za wcześnie, na koniec i tak każdy, któr ma całe kolana, plecy i głowę, stawia się na lodowcu Rettenbach. No dobrze, nie każdy, bo ten przedpremierowy pokaz dotyczy tylko tych, którzy mają w swoim alpejskim repertuarze gigant. Slalomiści i zjazdowcy mogą dalej przerzucać żelastwo na siłowni, albo trenować innych lodowcach.

Na kilka dni przed zawodami Sölden rok w rok pogrążone jest jeszcze w jesiennym letargu. Na lodowcu trenują zawodnicy i młodzież, kręci się po nim trochę niecierpliwych amatorów. Pozamykane knajpy, pustki na ulicach.

Dopiero w czwartek zaczyna się robić tłoczno. Alpejskie gwiazdy można spotkać na parkingu, w gondolce, w pizzerii, w korku. Dla kibiców to dobra okazja, żeby zrobić sobie zdjęcie czy zdobyć autograf. Bo zawodnicy jeszcze mają cierpliwość, są wyluzowani i uśmiechnięci. W miarę upływu sezonu bywa z tym różnie.

Austriacy – bo ich tu najwięcej – kochają narciarstwo. Rok w rok ściągają do Sölden tłumnie. I rok w rok liczą, że ich zawodnik da im powód do dumy. Ale cierpliwość austriackiego kibica alpejczycy wystawili na poważną próbę. W ciągu ostatniej dekady wygrywali zawody Pucharu Świata, zdobywali Kryształowe Kule i medale – a tylko, jak na złość, w tym Sölden, na które wyposzczony kibic czeka całą wiosnę i lato, wygrywać nie chcieli.

Ostatni weekend, w którym Austriacy stanęli na najwyższym podium w Sölden zdarzył się w 2014 r. W sobotę wygrała Anna Fenninger. W niedzielę – Marcel Hirscher. Potem panowie jeszcze czas od czasu załapali się na podium. A u pań – pełna posucha.

Ten impas rok temu przełamana 26-letnia wówczas Julia Scheib. Na półmetku alpejka, która nigdy wcześniej nie była wyżej niż na miejscu 5. – zajmowała miejsce 14. Po swoim drugim przejeździe przysiadła na fotelu liderki półgębkiem, gotowa w każdej chwili ustąpić miejsca pogromczyni. Ale na metę wpadały kolejne zawodniczki, a Scheib ciągle była najlepsza. Powoli i do niej i do kibiców zaczęło docierać, że może po dekadzie wreszcie wydarzy się coś pięknego. Nadzieja zaczęła gasnąć, gdy Scheib spadła na miejsce trzecie. Na starcie stała już wprawdzie tylko jedna alpejka, ale nie jakaś zwykła, tylko najlepsza w historii: Mikaela Shiffrin. Ale akurat tego dnia maszynka się zacięła, ku uciesze 15 tysięcy kibiców. Shiffrin zajęła dopiero miejsce 5, Julia Scheib stanęła – pierwszy raz w karierze – na podium.

Scheib nie stała się gwiazdą giganta, ubiegłej zimy ani razu nie stanęła ponownie na podium. Nic nie wskazywało na to, że posiadła jakieś gigantowe tajne moce.

Na trasę ruszyła jako ósma, już po wszystkich największych faworytkach. Różnice między tymi, które już były na mecie, oscylowały w granicy 0,02-0,4. Julia Scheib zaś dała pokaz siły: gdy zegar na telebimie pokazał przewagę 1,28 s. kibice wydali z siebie ryk.

Wygrać pierwszy przejazd to jedno. Ale utrzymać przewagę, szczególnie, gdy jest to dla ciebie sytuacja zupełnie nowa – to zupełnie inna sprawa. Narciarstwo alpejskie takich sytuacji, gdy niespodziewany lider nie wytrzymał presji, widziało tysiące. Bo też zadanie takiej osoby nie jest łatwe.

Kiedy alpejczyk rusza na trasę jako ostatni, i na dodatek ma dużą przewagę, rozsądek podpowiada: jedź ostrożnie, masz czas. Nie przeszarżuj, bo możesz wylecieć z trasy.
Tylko że zawodnik nie ma pojęcia, ile tego czasu tak naprawdę ma. Jedzie „na ślepo”. Nie wie, czy rywala ma tuż za plecami, czy daleko z przodu. Nie ma w uchu słuchawki, w której trener krzyczałby: „ciśnij”, albo „spokojnie, masz czas”. Musi polegać a własnym wyczuciu.

Julii Scheib sztuka znalezienia złotego środka się udała. W drugim przejeździe jej przewaga nad Amerykanką Paulą Moltzan malała z każdym pomiarem czasu, ale Austriaczka dowiozła na metę prawie połowę z niej. I została (przynajmniej do kolejnych zawodów) bohaterką Austrii.

Austriacy czekali na tę wygraną 11 lat

Dzień później jej kolega z reprezentacji Marco Schwarz był blisko doprowadzenie kibiców do ekstazy. Wydawało się, że i on zakończy jedenastoletnią posuchę i da Austriakom pierwszą męską wygraną od 2014 r. Wprawdzie na półmetku przegrywał z Marco Odermattem, ale zaledwie o 0,01 s.

W drugim przyjeździe zrobił swoje i obronił pozycję. Na dobrą sprawę kibice, wiedząc, że na górze stoi król giganta ostatnich lat, powinni porzucić nadzieję. Ale Odermatt ubiegłej zimy nie był już gigancistą z innej planety. Wygrał w tej konkurencji tylko trzy razy („tylko”, bo rok wcześniej tylko raz NIE wygrał!).
Niestety, w dniu austriackiego Święta Narodowego cud się nie stał.

Marco Schwarz jednak i tak wyglądał na zadowolonego. Alpejczyk sezon 2022/23 zaczął z przytupem. Startował w każdej konkurencji. Wydawało się, że jeśli jeszcze nie tamtej zimy, to następnej, może zdetronizować Marco Odermatta i odebrać mu tytuł najlepszego alpejczyka sezonu. Ale już w grudniu 2013 r. sezon dla Schwarza się skończył. W czasie zjazdu w Bormio zerwał więzadło w kolanie. A gdy następnej jesieni był gotowy do startów – musiał przejść operację dysku w kręgosłupie. Wrócił w grudniu, ale do formy sprzed kontuzji nie znalazł.

Pogoda nie storpedowała inauguracji alpejskiego Pucharu Świata, choć bardzo się starała

Drugie miejsce w Sölden to może być znak, że Austriak wreszcie jest w pełni gotowy do walki. Jeśli tak się stanie, to w najlepszym momencie – bo zaczęty właśnie sezon to jeden z tych odświętnych, które zdarzają się raz na cztery lata: sezon olimpijski. Schwarz na razie nie ma ani jednego indywidualnego olimpijskiego medalu.

NARCIARSTWO ALPEJSKIE

Nowy sezon Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim rozpoczyna się w cieniu tragedii
Znów zginął młody alpejczyk. A doświadczony zjazdowiec po urazie mózgu na razie wraca do normalności, o powrót do sportu dopiero powalczy.
CZYTAJ WIĘCEJ

NIE PRZEGAP

CZYTAJ TAKŻE