"Nadciągają z Zachodu i wygląda na to, że inwazja nas nie ominie. Ślady szopów zanotowano już nad Wisłą pod Warszawą. Za kilka lat to właśnie te zwierzęta mogą nam grzebać w śmietnikach" -
pisałem w "Wyborczej" w 2017 roku.W ostatnią sobotę redakcyjny kolega Bartosz Wieliński podesłał dowód, że te przewidywania stały się faktem. Szopy zadomowiły się u nas na dobre.
Na filmie widać dwa osobniki. Nic sobie nie robią z przechodniów, penetrują okolice sklepu przy ul. Bartyckiej na warszawskim Mokotowie.
Szopy nadciągają z zachodu
To oczywiście nie są pierwsze szopy pracze udokumentowane w Warszawie i okolicach. Adam Olszewski z Kampinoskiego Parku Narodowego opisywał ich obecność w Puszczy już w 2016 roku. Rok później prof. Jerzy Romanowski z Wydziału Biologii UKSW znalazł nad Wisłą na wysokości Modlina i sfotografował tropy szopów. Później trafiały się nagrania z fotopułapek na Skarpie Warszawskiej na Ursynowie czy szopa patrolującego nocą brzeg Rudawki w Lesie Bielańskim.
To jednak była forpoczta. Pierwsi, pojedynczy zwiadowcy dopiero sprawdzający, czy w mieście są dobre warunki do życia. Poruszali się nocą, płochliwi, nieufni i raczej nieuchwytni dla ludzkiego oka.
Na świecie jednak wyróżnia się tzw. miejskie szopy, czyli populacje, które całkowicie przystosowały się do życia w mieście. Żyją na poddaszach, jedzą w śmietnikach, nie przeszkadza im bliskość ludzi.
Takie zwierzęta widać właśnie na filmie Bartosza. Nie wyglądają na zaniepokojone, choć w tle słychać szum samochodów, w oknie za nimi pali się światło, i wyraźnie widzą, że są obserwowane przez człowieka, ale nic sobie z tego nie robią. - Nagrywałem je z odległości około 10 metrów, w ogóle się nie bały - opowiada Bartosz.
Zagrożenie dla przyrody i miejskich śmietników
Nowych mieszkańców miasta będziemy zapewne obserwować coraz częściej. Szopy to inteligentne zwierzęta o dużych możliwościach adaptacyjnych. Pochodzą z Ameryki Północnej, a do nas wędrują z Niemiec, gdzie pierwsze osobniki wypuszczono na wolność w latach 30. ubiegłego wieku. Potem przywozili je ze sobą także amerykańscy żołnierze stacjonujący w RFN. Za naszą zachodnią granicą ich populację szacuje się nawet na milion osobników. Próby wsiedlanie szopów odbywało się także w ZSRR, ale w tak dużym rozproszeniu, że poszczególne populacje występują tylko punktowo.
Szopy bardzo rozwinięty mają zmysł dotyku. Nie do końca wyjaśniony jest ich odruch "prania", któremu zawdzięczają polską nazwę, czyli pocierania pożywienia w wodzie. Wykonują go głównie zwierzęta trzymane w niewoli.
Mają jednak niezwykle chwytne i sprawne palczaste łapy. Już na początku 20. wieku przeprowadzono badania, które wskazały, że szopy potrafią się nauczyć otwierać 11 z 13 skomplikowanych zamknięć w mniej niż 10 próbach. Do tego, jak rozpracować skobel czy zatrzask, pamiętają przez trzy lata. Z równą wprawą potrafią penetrować ptasie gniazda. Sieją spustoszenie w europejskiej przyrodzie, bo rodzime gatunki ptaków nie są przygotowane ewolucyjnie na takie zagrożenie. Prof. Grzegorz Gabryś, biolog z Instytutu Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego postulował nawet niedawno na naszych łamach, że do szopów powinni strzelać myśliwi, bo ich inwazja zagraża naszej przyrodzie.
Nie dokarmiać szopów
Zapewne wpiszą się też w krajobraz miasta. Futrzaste zwierzaki mają sympatyczny wygląd, dlatego z całą pewnością znajdą się chętni do ich dokarmiani, choć eksperci przed tym ostrzegają. Zresztą zwierzęta nagrane na ul. Bartyckiej wyglądają na dokarmiane przez obsługę sklepu.
W miejskich warunkach szopy, oprócz spustoszenia w przyrodzie, sprawiają też inne kłopoty. Plądrują śmietniki, możliwe że powywracane kosze i wysypane z nich śmieci, to wcale nie robota wron. Szopy lubią też zakładać legowiska na poddaszach, co skutkuje nieprzyjemnym zapachem, a usunięcie ich oznacza duże koszty.
Film z szopami z ulicy Bartyckiej w Warszawie możecie zobaczyć tutaj.