Fałszowały dokumenty i przybierały męską tożsamość po to, by móc wziąć ślub z ukochaną. Może teraz też powinnyśmy uciekać się do podobnych sposobów?
Otwarcie
Queer Muzeum w Warszawie jest dla mnie ważne i wzruszające z wielu powodów — ze względu na własną queerową biografię, na zaangażowanie w sprawy społeczności LGBTQ — o nienormatywnej historii Warszawy od wielu lat piszę m.in. na łamach "Wyborczej". Ale przede wszystkim dlatego, że powstanie takiego muzeum wypełnia lukę, czarną dziurę, która jest nie tylko wyrwą w historii, ale i w naszych nieheteronormatywnych tożsamościach.
Proszę sobie wyobrazić dorastanie lesbijki w Polsce lat 90. XX w. Nie masz praktycznie żadnych danych, z którymi mogłabyś się zidentyfikować. W książkach, które czytasz, w podręcznikach do historii, które wkuwasz, w filmach, które oglądasz, istnieje tylko jeden obowiązujący model relacji miłosnych. Hetero. Jeśli pojawia się jakaś wzmianka o osobach queerowych, to przeważnie w kontekście negatywnym, rzadziej dydaktycznym (trzeba tolerować).
I dopiero kiedy dorastasz, kiedy zaczynasz się buntować i mieć odwagę, by żyć po swojemu (albo zwyczajnie nie masz już siły udawać), krok po kroku odkrywasz też, że to wcale nie jest prawda.
Że relacje osób tej samej płci istniały zawsze, w podręcznikach do historii roi się od postaci queerowych, a ich portrety wisiły w salach do polskiego (
Konopnicka, Dąbrowska, Iwaszkiewicz...), tyle że po prostu nie mówiło się o tym.
Dlatego tak ważne jest Queer Muzeum, które zbiera te zapomniane, wygumkowane historie i umieszcza je w gablotach w samym centrum Warszawy.