Znajomość z aplikacji randkowej może się zakończyć na kilka sposobów.
Jest słynny ghosting, czyli znikanie bez słowa. Można też się spotkać z klasycznym koszem i bezpośrednim odrzuceniem. Są oczywiście takie relacje, które przeradzają się w udany związek i kończą sukcesem. Jednak odkryłam, że mniej znanym finałem pewnych znajomości jest odmiana kosza, którą osoby stosujące go sprytnie ukrywają pod inną postacią.
Zaczyna się klasycznie. Łączymy się w parę, rozmawiamy, lekko flirtujemy. Dochodzi do spotkania, jest miło, a nawet obiecująco, ale bez żadnych namiętności czy pikanterii. "To nic, może to nawet lepiej, może traktuje mnie poważnie i z szacunkiem" - myślisz sobie. Jest i druga randka, rozmawiacie o trzeciej. Z czasem jednak orientujesz się, że napięcie zamiast rosnąć, spada. Atmosfera wcale się nie rozkręca, serduszek w wiadomościach jest coraz mniej, zdania w odpowiedziach jakby krótsze. Postanawiasz skonfrontować się z faktami i zadajesz sakramentalne pytanie, które - z czego dobrze zdajesz sobie sprawę, bo to nie twoje pierwsze rodeo - jest gwoździem do trumny większości dzisiejszych znajomości z trzydziestoparoletnimi kawalerami: "Na czym stoimy?". I tu nagle pada nieoczekiwany cios: "Ja właściwie nie szukam niczego romantycznego, tylko koleżanki".
Chwilę zajęło mi rozpracowanie, skąd się bierze pomysł na taką ściemę, ale chyba w końcu to rozgryzłam. To w mniemaniu osób, które ją stosują, rodzaj etycznego kosza. Zamiast powiedzieć wprost, że nie czują pociągu seksualnego do osoby poznanej na żywo, nie zaiskrzyło lub stracili zainteresowanie znajomością, uciekają się do kłamstwa, z którym trudno dyskutować: "Nie szukam związku. Chciałem, żebyś była moją koleżanką". Tylko kogo my oszukujemy? Założyłeś konto na aplikacji, gdzie ludzie łączą się w pary lub umawiają na seks, żeby znaleźć nową koleżankę? Umawiałeś się z nią potem na kawki i obiadki, pisałeś całymi nocami, flirtowałeś, bo tak właśnie zaczynają się wszystkie dobre przyjaźnie? Nie wspominając o tym, że zaraz po deklaracji, że interesuje cię koleżeństwo, kontakt się urywa.
Ta piękna przyjaźń przechodzi szybko w fazę milczącego obserwowania się nawzajem w mediach społecznościowych.Pozostaje pytanie, czy takie owijanie w bawełnę rzeczywiście jest etycznym koszem, który ma na celu ochronić zdrowie psychiczne sprawcy i ofiary? Może jest po prostu tchórzostwem.